Jest listopad 2010. Wbiegam do siedziby Okręgu Mazowieckiego ZHR. W jednym z pomieszczeń, przy stole, widzę Leszka Białacha ślęczącego nad papierami. Po załatwieniu swoich spraw zaglądam i pytam co robi. „Białach” ze śmiechem odpowiada, że wezwali go aby poprawił książkę finansową. Sytuacja rzeczywiście była zabawna ponieważ Leszek przez 4 lata sam stał na czele Zarządu okręgu i innych katował poprawkami w dokumentacji. Przyszła kryska na Matyska. Cieszę się, że gowidzę, ponieważ wrócił do ZHR po przerwie i trochę go u nas brakowało.
Pytam jakie ma plany. Odpowiada krótko: "Wracam. Teraz mam czas, a wiesz jak to jest – młodzi instruktorzy mają matury, walczą z całym światem, a ja mogę im pomóc bo mam czas i doświadczenie. Będę komendantem bo taka jest potrzeba.". Pożegnaliśmy się ze śmiechem.  "Cieszę się, że wraca" pomyślałam wtedy choć innym, w tym samy czasie mówił "Wiem, że odchodzę" i zamykał doczesne sprawy.
 
Zawsze miałam do niego szacunek, choć jako szef okręgu bywał szorstki – lecz miał cudowną cechę; gdy już obsztorcował, że niedopełniało się formalności albo zapomniało złożyć wniosek – mówił „A teraz zastanówmy się, co możemy z tym zrobić”. Ratował kursy zastępowych pieniędzmi na obiady. Wydeptywał ścieżki aby pomóc harcerzom w Okręgu. Rozumiał, że jesteśmy młodzi i popełniamy błędy. Nie zapominał o tych, których niedostrzegają inni. To on we mnie pierwszy uwierzył i wydał moją harcerską książkę, mimo, że nikt inny nie chciał. Bóg jeden wie, ile ta książka otworzyła mi drzwi. Nie byłoby tak gdyby nie dał mi szansy. Inną instruktorkę pchał na komisję; „Nie bój się, jesteś dobra”. Tak się ucieszyłam, że wraca.
   
Jest zima 2011. Jak grom z jasnego nieba uderza wieść o chorobie Leszka, przez swoje środowisko zwanego pieszczotliwie „Baniakiem”. Przyjaciele wiedzieli od dawna, ale Leszek nie z tych co by się skarżył. Dalsi znajomi dowiedzieli się, kiedy jego stan był na tyle poważny, że potrzebna była pomoc – wożenie na badania itd. Dochodziły coraz poważniejsze wieści, ale nie chciało się w nie wierzyć. "Silny, roześmiany, wojskowy. Na pewno sobie poradzi. Wyjdzie z tego". Przyjaciele założyli listę dyskusyjną w Internecie żeby się informować i zbierać pieniądze. Pożyczali sprzęt rehabilitacyjny. "Wyjdzie z tego". Wyszedł z bólu i cierpienia, ale nie tak jak byśmy chcieli.
 
21 marca 2011 odszedł na ostatnią wartę. Wcześniej zostawił znajomym komentarze na Facebooku, wysłał smsy, trochę się w nich żegnając? Mimo to, na pogrzebie pobrzmiewało „nie zdążyłem, nie zdążyłam się pożegnać”. Też nie zdążyłam, bo do końca nie wierzyłam, że teraz od nas odejdzie.

Do kościoła, choć był środek dnia, przyszły tłumy. Przemykały twarze niewidziane od lat – instruktorów, którzy już dawno nie są w harcerstwie, a mimo to przyszli. Musiał naprawdę być dla nich ważny. Wzruszająca była reprezentacja macierzystego środowiska Leszka –
harcerki i harcerze stawili się tłumnie. Mszę koncelebrował harcerz, znajomy ksiądz. Też żegnał przyjaciela. W czasie mszy wspominano harcerskie dokonania Leszka, choć był on przecież przez wiele lat wojskowym. Jego zawodowy dorobek jest imponujący – ale nie chwalił się nim, zachowując pełen profesjonalizm. Wojsko Polskie podziękowało swojemu synowi salwą honorową na cmentarzu.
 
Cmentarz pełen był ludzi, mimo, że pogoda była naprawdę podła. Przyjechali znajomi z całej Polski. Widać było zaprzyjaźnionych harcerzy, którzy dyskretnie wspierali najbliższą rodzinę Leszka. Pomyślałam sobie, że pewnie harcerze wyciągali tego ojca i męża z domu nie raz – ale też na koniec pełnili godną służbę i dali świadectwo jak poświęcenie „Białacha” dużo dla nich znaczyło. Oby to przyniosło najbliższym pocieszenie.
 
Daliśmy sobie czas na pożegnanie. Do końca życia zapamiętam moment w którym jeden z przyjaciół Leszka zaśpiewał pieśń ursynowskiego szczepu: „Zielona chusta z białym otokiem /Śmiałe marzenia, loty wysokie / W kręgu przyjaciół dzielony chleb /Na Ursynowie jest taki szczep!”. W wielu skupionych twarzach można było znaleźć pocieszenie i sens harcerskiej drogi naszego przyjaciela.
 
Dopiero z późniejszych relacji i wspomnień dowiadujemy się, że bardzo cierpiał ale walczył by świat tak tego nie postrzegał. Jeden z polityków napisał we wspomnieniu „- Trudno uwierzyć, że odszedł już od nas Pułkownik Białach, choć sam nas do tego przygotowywał od dłuższego czasu. Ale równocześnie wciąż pracował, wskazywał najlepsze rozwiązania, uczestniczył aktywnie w przygotowywaniu kadr dla odbudowy Kontrwywiadu, służył swoją wiedzą wyniesioną z Sił Powietrznych w rozwikływaniu tajemnicy tragedii smoleńskiej i wspierał budowę ochrony dla działań niepodległościowych.” Już bardzo chory, „Baniak” stawił się na komisji instruktorskiej ze swoim podopiecznym aby zamknąć jego próbę na stopień. O kulach pojawił się w biurze Okręgu aby dostarczyć potrzebne papiery. Podobno, mimo, świadomości swojego stanu – ćwiczył aby móc wyjść na wiosenny spacer.
 
Pożegnania nie milknął choć minęło już wiele dni od pogrzebu hm. Leszka Białacha. Wciąż można znaleźć pojawiające się słowa: „Zapewnię Tobie nieśmiertelność po ludzku, pielęgnując wspomnienia do mojego końca - dziękuję za real. Cześć Twej Pamięci.”

„Leszku, służyłeś nam zawsze, wytrwale i bez przerwy. Z anielską cierpliwością. Służyłeś radą, pomocą, ratowałeś z każdej opresji. Byłeśopoką, autorytetem, prawdziwym...wodzem. Tak wiele się od Ciebie nauczyliśmy, tak wiele dzięki Tobie zrobiliśmy dobrego. Jesteś wzorem. A teraz jestem pewna że już, od razu, wstawiasz sięza nami u Pana, bo Ty Leszku, nie potrafiłbyś nas zostawić. Leszku, dziękuję!!!”
 
„Wśród osób, które spotkały go na swojej harcerskiej ścieżce, powszechna jest opinia o pogodnym i ciepłym usposobieniu Leszka Białacha. Gdy zachodziła potrzeba potrafił być jednak również stanowczy i nieugięty, ale zawsze przyjaźnie podchodził do ludzi. Sprawdzał się dobrze również w roli wychowawcy, jego uczciwość imponowała wielu młodym ludziom.”
 
„Leszek 30 lat temu rozpoczął historię naszego Szczepu. Był drużynowym 1. Ursynowskiej Drużyny "Żagiew" im. Janka Bytnara "Rudego" oraz szczepowym Ursynowskiego Szczepu. W późniejszych latach pełnił wiele odpowiedzialnych funkcji na poziomie Okręgu Mazowieckiego Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej i całego Związku. W lipcu 2010 roku ponownie został szczepowym Ursynowskiego Szczepu 277 WDHiZ, pełniąc tę funkcję aż do końca swojego życia. Dla wielu pokoleń harcerzy i instruktorów ZHR Leszek był serdecznym Przyjacielem i wzorem do naśladowania. Leszku - czuwamy!”
 
Niech pamięć o nim zostanie wśród nas. Nie zapominajmy o tym czego nas uczył, a co uważał za szczególnie ważne. Wesprzyjmy jego rodzinę modlitwą i dobrym słowem. Przy innym ogniu w inną noc spotkajmy się znów.
 
Wspomnienia zebrała: phm. Agnieszka Leśny
 
Źródła cytatów: http://fronda.pl/
http://www.facebook.com
http://1udh.pl/
http://nekrologi.wyborcza.pl/
http://niepoprawni.pl/