ks. hm. Krzysztof Bojko HR

Porywający przykład ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego podczas jego długiej drogi krzyżowej, która przebiegała przez obozy koncentracyjne rodzi pytanie. Skąd w nim to wszystko: energia tworzenia wokół siebie przestrzeni dobra, pomysłowość i zaradność w pomocy bliźnim, radość wewnętrzna zarażająca swoim entuzjazmem innych.

To wszystko zaś składa się na sylwetkę osoby promieniującej świętością. Aby to zrozumieć trzeba wniknąć nie tylko w to co działo się w jego świadomości, w osobistym jakże głębokim kontakcie z Bogiem ale także w cały proces kształtowania w nim człowieka będącego wychowawcą, apostołem głoszącym wierność wartościom, którym do końca był wierny. Tak więc możemy streścić tu to co mieści się w pojęciu – instruktora harcerskiego. Ks. Frelichowski jest zatem przykładem a może ideałem wychowawcy oddziałującego na ludzi, z którymi się zetknął na swojej drodze, na których miał wpływ, których formował jasno określając cele i metody działania. Możemy z łatwością odkryć tu zarówno to co kształtowało w nim postawę harcerza jak też to co budowało jego instruktorską osobowość wychowawcy.

 

I. Etap przygotowania

Zanim przejdziemy do najważniejszego etapu realizacji jego postawy wychowawczej, którą przyszło mu wypełniać w trudnych chwilach obozowej drogi trzeba najpierw spojrzeć na etap, który go do tego przygotował. Podzielimy go na dwie części choć w praktyce toczył się on równolegle. Pierwszą częścią jest budowanie w sobie osobowości harcerza. Drugą częścią jest kształtowanie w sobie postawy instruktora – wychowawcy. 

 

1.     Budowanie osobowości.

Stefan Wincenty Frelichowski wstąpił do harcerstwa w wieku 14 lat. Rozpoczął zdobywanie stopni harcerskich, które mobilizowały go do rozwoju jego osoby. Stopnie harcerskie poprzez swoje wymagania dawały mu podstawy do precyzyjnego określenia zadań jakie stoją przed nim tak w wymiarze duchowym, moralnym, intelektualnym jak i fizycznym. To integralne wychowanie towarzyszyło mu od stopnia młodzika do Harcerza Rzeczypospolitej, choć okoliczności życia gruntownie się zmieniały, co możemy prześledzić choćby czytając jego pamiętnik. Pierwsze dwa stopnie zdobył będąc uczniem gimnazjum. Możemy sobie wyobrazić, jak realizował swoje próby na stopień. Zadania związane z formacją religijną angażowały go w głęboką osobistą duchowość, którą wypełniał jako ministrant i członek Sodalicji Mariańskiej. Modlitwa, aktywny udział we Mszy św. szedł w parze ze świadectwem wiary względem innych, gdy jako zastępowy a potem drużynowy organizował życie religijne swojej drużyny, bądź też kierował grupą Sodalisów jako jej prezes. Szczególnym środowiskiem budowania duchowości, o czym często wspominał była jego rodzina i głęboka religijność rodziców.

Rozwój moralny, kształtowanie postaw względem bliźnich było dla tego chłopca trudnym zadaniem. Z natury bardzo żywy, pełen pomysłów i czasami zaskakujących zachowań powodował z pewnością sytuacje konfliktowe, może często zaskakujące dla bliskich. Praca nad sobą, eliminowanie wad i rozwijanie zalet może jednak przynieść wspaniałe efekty, gdy następuje pozytywne zaangażowanie we wspólnoty w jakich się znalazł, co spowodowało wkrótce iż stał się dla innych wodzem, przywódcą a nawet autorytetem. Stawiane wówczas przed sobą zadania by być szlachetnym, uczciwym, czego przykładem jest choćby jego osobista decyzja by maturę zdać bez ściągania i oszukiwania, pozwalają sądzić, że potrafił wymagać od siebie coraz więcej. Miał też świadomość własnych słabości i niedoskonałości, o czym może świadczyć problem jaki pojawił się, gdy zastanawiał się nad wyborem dalszej swojej drogi. Zapewne wiele dziewcząt wodziło za nim oczami. Był przecież przystojny, energiczny, mający duży wpływ na innych. Sam tez miał tego świadomość. Tym trudniejszy był wybór, który stanął przed nim. To też świadczyło o szczerości intencji i poważnym traktowaniu swego powołania.

Rozwój intelektualny wymagał stałego pogłębiania wiedzy i umiejętności. Nauka w gimnazjum, zdanie matury nie przeszkadzały w rozlicznych zainteresowaniach, które zapewne rozwijał na gruncie harcerskim. Miał mnóstwo pomysłów, czasami szaleńczych, które graniczyły z ryzykiem. Zawsze jednak miał świadomość odpowiedzialności za siebie i za innych o czym będzie jeszcze mowa w drugiej części. Z pewnością decyzja podjęcia studiów seminaryjnych także wymagała kolejnego etapu rozwoju.

Rozwój fizyczny był z pewnością wielką przygodą, podczas której stawiał coraz to nowe zadania tak przed sobą jak i przed innymi czy to podczas wycieczek, zajęć sportowych czy podczas wakacyjnych obozów.

Z pewnością przełomem w życiu Wincentego była decyzja wstąpienia do seminarium duchownego. Okazała się ona jednak dla jego rozwoju osobowości ogromnym dobrem, kształtującym na bazie tego co już posiadał dalszy rozwój duchowy, moralny, intelektualny a nawet fizyczny. Dowodem na to jest zdobycie przez niego kolejnych trzech stopni harcerskich do Harcerza Rzeczypospolitej włącznie. Trudno tu prześledzić dokładnie etapy i wszechstronność kształtowania jego osoby. Dogłębne przeanalizowanie kolejnych stron pamiętnika ukazuje jednak jak wiele uczynił szczególnie gdy chodzi o jego relację z Bogiem, rozwój moralny charakteryzujący się ogromną wrażliwością i bardzo krytycznym stosunkiem do siebie, który nawet sprawił, że w pewnej chwili zwątpił, czy godzien jest być kapłanem. Rozwój intelektualny przyszłego duszpasterza to także długa droga, podczas której odkrywał tak wiele mądrości, którą potem dzielić się będzie z innymi. Zapewne trudno mu było zmieścić się ze swoją aktywnością w rygorach życia seminaryjnego, ale i tu potrafił rozwijać ją np. na gruncie kręgu kleryków-harcerzy.

Drugim niezwykle ważnym elementem budowania osobowości jest służba. Stefan Wincenty Frelichowski rozwijał ją stale od chwili wstąpienia do drużyny harcerskiej, ale także i poza nią na terenie chełmżyńskiej parafii i w szkole. Poczucie służby względem wspólnoty rozwijało w nim odpowiedzialność za innych. Stało się tez podstawą do głębokiego rozumienia patriotyzmu. Harcerska służba była też niejako punktem wyjścia do powstania w nim świadomości wychowawcy – instruktora wychowującego tak siebie jak i ludzi jemu powierzonych. O tym zatem szerzej zastanowimy się w drugim punkcie tego wykładu.

 

2.     Kształtowanie postawy instruktorskiej.

Bycie wychowawcą to świadomość budowania innych sobą. To odpowiedzialność za innych. By taką świadomość posiąść, trzeba przekroczyć próg, za którym zmienia się sposób odnoszenia się do życia z postawy brania na postawę dawania. U bł. Wincentego ta przemiana nastąpiła bardzo szybko. Jego cechy przywódcze, otwartość do świata i łatwość nawiązywania kontaktu z innymi spowodowała, że bardzo szybko stał się dla swoich rówieśników wodzem. Mając 17 lat został już drużynowym oraz prezesem koła Sodalicji Mariańskiej. Wielość obowiązków i sumienne ich wypełnianie spowodowało, że stał się człowiekiem, na którym można było polegać, który nie zawodził. Miał też szerokie spojrzenie na ludzi, dla których był gotowy wiele poświęcić ze swojego czasu, swoich zdolności. Nie widział tylko siebie, nie kalkulował jakie z tego będzie miał korzyści, nie był egocentrykiem zapatrzonym w siebie i wykorzystującym innych dla siebie. Był gotowy do służenia innym. I to właśnie budowało w nim postawę instruktorską. Nie wystarczyły jednak naturalne cechy przywódcze. Potrzebował świadomego doskonalenia swego warsztatu instruktorskiego. Dlatego tez brał udział w kursach szkoleniowych, budował swoją przyszłość instruktorską, która wiele mu pomogła w rozumieniu potrzeb młodego człowieka i w sposobie dotarcia do niego ze swoją propozycją życia harcerskiego. Z pewnością rozwijało to w nim także wrażliwość przyszłego duszpasterza, który trafnie odczytywał głębię życia dzieci i młodzieży.

Kolejnym etapem budowania jego postawy instruktorskiej było seminarium. Ten jakże inny świat, określony regulaminem seminaryjnym postawił przed nim trudne zadanie dopasowania swoich oczekiwań jako wychowawcy do posłuszeństwa przełożonym i poddania się rygorom kleryckim koniecznym do właściwego przygotowania przyszłych kapłanów. Nie byłby jednak sobą gdyby zaprzestał swojego działania instruktorskiego. Stanął na czele kręgu harcerskiego, zajmował się drużynami harcerskimi, z którymi klerycy współpracowali, kierował działalnością charytatywną w seminarium. I chociaż zdarzały się kryzysy i niepowodzenia to jednak budował swoją instruktorską dojrzałość także poprzez udział w harcerskich obozach kleryckich. Otrzymanie stopnia podharcmistrza było jasnym potwierdzeniem jego wysokich umiejętności i doświadczenia pracy z harcerzami.

Niezwykle istotnym stał się moment podjęcia przez niego po otrzymaniu święceń kapłańskich pracy duszpasterskiej, której najważniejszym etapem przygotowującym go do realizacji służby instruktora-wychowawcy w Dachau była Parafia pw. NMP w Toruniu. 15 miesięcy to doświadczenie kontaktu z tak wieloma ludźmi starszymi i młodymi, których potrzeby dobrze rozumiał i właściwie odczytywał wykorzystując do tego swój potencjał instruktorski. To był niejako egzamin końcowy, po którym rozpoczęła się jego trudna harcerska służba w kolejnych obozach koncentracyjnych.

Przeszliśmy oto etap formowania się w bł. Stefanie Wincentym jego harcerskiej osobowości. Poznaliśmy elementy jego instruktorskiego warsztatu. To wszystko jednak nie byłoby wystarczające gdyby nie to co zespalało te wszystkie elementy w jedno. Tym było Prawo Harcerskie głęboko rozumiane i przemyślane, do którego tak często nawiązywał, czy to na kartach pamiętnika czy też poprzez styl bycia jaki reprezentował podczas życia obozowego. Jego słynne powiedzenie „Radosnym Panie” jakże mocno wyraża pogodę ducha, miłość bliźniego, służbę Bogu i Ojczyźnie, zachwyt nad każdą najdrobniejszą istotą stworzoną przez Boga, duchową wolność i godność, której nikt i nic do końca nie zdołał złamać. Myślę, że wszyscy tu obecni dobrze to rozumiemy sami będąc harcerzami i instruktorami.

 

II. Etap realizacji.

Chciałbym teraz przejść niejako do drugiej części mego wykładu, który dotyczy już bezpośrednio najważniejszego dla ks. Wincentego etapu realizacji jego służby instruktorskiej. Wspomniałem już wcześniej, że nie byłaby ona możliwa, gdyby nie ukształtowanie się w nim osobowości Harcerza Rzeczypospolitej, który jest jasnym dowodem na to, że poprzez harcerstwo można i powinno się osiągnąć świętość. O tej osobistej świętości jednak bezpośrednio nie będę mówił. Ona wypłynie niejako przy okazji tego na czym teraz chciałbym skupić uwagę. Chodzi mi bowiem o to co jest niezwykle intrygujące w zachowaniu ks. Frelichowskiego, co wzbudzało zdumienie i szacunek u innych współwięźniów. To właśnie jego postawa instruktora – wychowawcy. Obóz koncentracyjny był dla niego polem służby, polem oddziaływania wychowawczego, któremu o dziwo podporządkowali się nie tylko inni więźniowie ale nawet strażnicy, prześladowcy, oprawcy. Można tu postawić pytanie: jak on to zrobił, jak to mu się udało. Odpowiedź może wydawać się zaskakująca ale jednocześnie bardzo prosta. Ks. Frelichowski w sposób mistrzowski realizował przez ponad pięć lat swego uwięzienia metodę harcerską względem tych wszystkich, których spotkał na swojej drodze. Oni nawet o tym nie wiedzieli, oni się tego nie spodziewali, ale tak właśnie było. I ta metoda przyniosła zdumiewające rezultaty. Spowodowała w ludziach poczucie więzi, wewnętrznej siły, duchową solidarność i wzajemna troskę o siebie. Chciałbym byśmy teraz prześledzili te elementy metody harcerskiej, którą ks. Wincenty wykorzystał w swojej pracy wychowawczej w tak nieludzkich, tragicznych warunkach życia obozowego.

Trzeba zacząć od sformułowania cech metody harcerskiej, która została określona we wspaniałej książce Ewy Grodeckiej „O metodzie harcerskiej i jej zastosowaniu”, wydanej kilka lat przed II wojną światową. Obserwując poczynania ks. Frelichowskiego mogę sądzić, że znał on tę książkę bardzo dobrze i zasady w niej zawarte stały się wprost jego zasadami.

Podstawą metody harcerskiej jest praca w małych grupach. Ta zasada zastosowana została przez ks. Frelichowskiego w jego kontaktach z innymi współwięźniami. Ona była jedyną możliwą formą działania na terenie obozu koncentracyjnego. Osobiste, bezpośrednie kontakty, tworzenie małych wspólnot mających wspólne cele i formy działania była niezwykle skuteczna w budowaniu więzi międzyludzkich, we wzajemnej pomocy i rozwoju. Niejako uwieńczeniem tej pracy stał się Legion Chrystusowy, angażujący bliskich mu towarzyszy niedoli, który został przez niego wymyślony już w 1943 roku a zrealizowany na przełomie 1944 i 1945 roku.

 Jedną z fundamentalnych tez, jakie opisała autorka były cechy metody harcerskiej, które najtrafniej ją charakteryzują. Będziemy teraz starali się je dostrzec w działalności ks. Stefana Wincentego w miejscu w którym przyszło mu żyć przez blisko sześć lat.

 

1.     Integralność oddziaływania.

Wszechstronność oddziaływania wychowawczego ogarnia wszystkie sfery życia ludzkiego. Dotyczy to zarówno sfery duchowej jak też i moralnej, intelektualnej a nawet fizycznej. Życie obozowe wymagało wzajemnego działania, wspierania się choćby w najbardziej podstawowych kwestiach jak jedzenie, praca, pomoc chorym. Ks. Wincenty starał się zapewnić wszystkim konieczne potrzeby często nie zważając na własne niebezpieczeństwo. Zorganizował obozowy „caritas” mający na celu pomoc żywnościową. Wszędzie było go pełno poszukując okazji do organizowania pomocy. Organizował spotkania kształceniowe, które nie tylko miały rozwijać intelektualnie ale i budować przyjaźń między więźniami. Szczególnym jego dziełem był. Tzw. Legion Chrystusa, który obok formacji intelektualnej rozwijał także formację duchową, religijną. Ks. Frelichowski tak pisał: „Legion Chrystusowy jest to zespół ludzi całkowicie oddanych Chrystusowi, który we wspólnym porozumieniu, przy zorganizowanym użyciu wszelkich dostępnych przyrodzonych i nadpdrzyrodzonych środków, chce urzeczywistnić ideę Królestwa Chrystusowego na ziemi, każdy według swego osobistego powołania.” Można by tu ośmielić się na stwierdzenie, że oto powołał ks. Wincenty grono swoich współpracowników, instruktorów – wychowanków, których świadomie przygotowywał do pracy wychowawczej wśród więźniów. Jego aktywność rozwijania różnych form religijności wśród więźniów rodziła zdumienie. Wspólne modlitwy, potajemnie odprawiane Msze św., spowiedź św. Każda sytuacja wyzwalała w nim nowe inicjatywy , nowe pomysły niemal we wszystkich dziedzinach życia obozowego. Można tu powiedzieć, że niejako ukoronowaniem jego wszechstronnego oddziaływania wychowawczego była opieka nad chorymi, a szczególnie tymi, którzy zachorowali na tyfus. Nie wahał się przed udzieleniem pomocy. Tu był najbardziej potrzebny. Ta wszechstronna działalność na terenie obozu nie tylko w wymiarze zewnętrznym organizacyjnym, ale szczególnie wewnętrznym, która czyniła poszczególnych więźniów członkami jakże bliskiej sobie wspólnoty ludzi aktywnych i zaangażowanych była owocem mistrzowskiego wykorzystania metody harcerskiej otwartej na każdą okoliczność, na każde możliwości czy potrzeby. Ks. Frelichowski nie był zatem zamkniętym w swojej świętości, odizolowanym od innych samotnikiem ale pełnym czujności i niestrudzonej gotowości do służby każdemu kto był z nim.

 

2.     Pośredniość oddziaływania.

W miejscu, gdzie odmawiano człowiekowi prawa do Boga, prawa do bycia człowiekiem niezwykle istotnym był każdy ludzki odruch, każda sytuacja, która wyzwalała dobro, miłość, szacunek i wdzięczność. Tu nie było miejsca na przemowy, na wykłady, na pouczenia. Tu najważniejszy był czyn płynący z serca a zarazem czyn, który wywoływał w ludziach określony skutek. Każda okazja była dobra, by uświadomić człowiekowi że jest człowiekiem, że nie odebrano mu Boga. Ks. Wincenty rozumiał, że najpierw potrzeba zaspokoić podstawowe potrzeby egzystencji, aby potem móc dotrzeć do współwięźniów z czymś głębszym i bardziej wewnętrznym. Takie działanie było najskuteczniejsze i najgruntowniejsze. Takie sposoby powodowały w ludziach poczucie bezpieczeństwa i bliskości tych, którzy ich rozumieją i kochają. Pośredniość oddziaływania wychowawczego, gdy nie wprost mówiło się o wartościach ale się je wypełniało we wzajemnej trosce i chęci służby sprawiała, że to co było zamierzeniem prześladowców, by wzajemnie od siebie odizolować ludzi, by uczynić ich zwierzętami, by wywoływać wśród nich agresję i wrogość, stawała się absolutnie nierealna. Siła przykładu rodziła chęć współdziałania, budowała siłę, dawała zrozumienie, co jest najważniejsze i najwartościowsze. Ks. Wincenty umiał takie sytuacje wykorzystywać a nawet paradoksalnie to co wydawało się być poniżające i upadlające stawało się w jego wykonaniu podnoszące i uświęcające. 

 

3.     Wzajemność oddziaływania.

To chyba jednak z najważniejszych cech metody, którą ks. Frelichowski opanował do perfekcji. Był z każdym, starał się z nim nawiązać kontakt, starał się go zrozumieć. Szukał człowieka w człowieku i sam wskazywał sobą co znaczy być człowiekiem. Lgnął do ludzi, szczególnie tych, którzy byli w najtrudniejszej sytuacji. Roztaczał opiekę nad młodymi współwięźniami, nad chorymi, nad załamanymi swoim losem i swoją obecnością odbudowywał w nich nadzieję. Wielu zaczęło go naśladować. Najwyższym, jeśli nie heroicznym przykładem oddziaływania na innych swoim przykładem było poświęcenie się chorym na tyfus, gdy samotny przekradał się za druty, by nieść posługę sakramentalną, by karmić i poić samemu narażając się na zarażenie śmiertelną chorobą. Swoim przykładem zawstydził wszystkich. Niejako zmusił do aktywności, do rozbudzenia sumień, otwarcia się na miłość bliźniego. Szczególnym ale i zaskakującym dziełem ks. Frelichowskiego było jego oddziaływanie na strażników. Początkowo pełni nienawiści do tego, który miał swoją osobą tak wielki wpływ na innych, sami w końcu poddali się jego autorytetowi i jak to było możliwe wyrażali szacunek odnośnie jego osoby, czego przykładem jest choćby to co stało się z jego ciałem w chwili śmierci.

 

4.     Pozytywność oddziaływania.

Wszyscy współwięźniowie, którzy się z nim zetknęli , podkreślali jego pogodę ducha, radość wewnętrzną i pozytywna energię, którą promieniował na innych. Zawsze uśmiechnięty pocieszał innych, choć przecież sam doznawał upokorzeń i cierpień, choć sam przecież chorował. Nikogo nie potępiał, dla każdego miał dobre słowo, dla każdego miał czas, by go wysłuchać, by wzbudzać w nim radość. Niezwykłym w tym miejscu pomnikiem tej pozytywności jest wiersz, jaki wówczas napisał. Warto go tutaj przytoczyć w całości, gdyż ilustruje on to wszystko co sobą reprezentował nasz święty a co tak głęboko zapisane jest w metodzie harcerskiej:

Radosnym Panie! Nie siedzę bezczynnie
Z Chrystusa życiodajną łącząc się ofiarą,
Gdy bracia moi za Ojczyznę walczą...
Więc, że więzień za Ojczyznę walczyć może...
Radosnym , Boże!

Radosnym Panie, boś mi żyć dozwolił
W ogromnym tym przełomie wszechdziejów ludzkości
Gdy wojna wszystkich dni Słowian zawraca...
Że więźniów gromada dni te kuć pomoże,
Radosnym Boże!

Tyś nam dał łaskę, że kroplą być mamy,
Co brzegów dopełni kielicha ofiary
Polskiej lat dwustu, a największej teraz...
Że pohańbienie kroplą tą być może,
Radosnym Boże!

Przez lat dwadzieścia Wolnej Polski bytu
Dałeś wzrost nam, oświatę i decyzje mocy
A za naukę, że tylko z Chrystusem
Szczęście Ojczyzna swoje wykuć może,
Wdzięcznym Ci, Boże!

Wyżej nad niewolnika pokój ceniąc honor,
Pod dziką wroga legliśmy napaścią
Bój krwawy świata wszczynając z tyranem
Że w czterdzieści i cztery już wolności zorze
Pewnym, o Boże!

Wiem, że na chacie ojczystej swej zatkniem
Już nie męczeństwa krzyż, lecz chwały naszej, Chryste!
Bo Polski chwała z ofiar synów będzie...
Stąd gdy i ciało ofiaruję może...
Radosna ma dusza, Boże!

Cóż więcej tu dodać. Chyba Ewa Grodecka nie spodziewała się, że gdy wymieniała tą cechę metody harcerskiej, to w kilka lat później będzie ona motywem świętości i męczeństwa jednego z naszych Druhów.

 

5.     Stopniowość oddziaływania.

Kolejne etapy harcerskiej drogi bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego budowały jego świętość. On do niej dojrzewał. Początki w Forcie VII były bardzo proste i podstawowe. Pokrzepiające słowo, spowiedź św. Potem już pragnienie odprawienia Mszy św. zrodziło pomysłowość i spryt, który zaowocował wielka radością potajemnej Eucharystii w obozie. Kolejne kroki służby rozwinęły świadomość służby w ks. Wincentym, która zataczała coraz szersze kręgi jego oddziaływania na innych. Wielu nazywało go Ojcem duchowym wszystkich więźniów, spośród których wszak większość była kapłanami. On był jednym z najmłodszych a przecież to właśnie dla nich stał się oparciem, powiernikiem trudności, kryzysów, wątpliwości. Umiał do każdego dotrzeć – i młodego kleryka będącego dopiero na początku drogi kapłańskiej, i dla starców mających wiele lat służby Kościołowi. Wielu czyniło go pasterzem tej znękanej owczarni, wielu traktowało niemalże jak biskupa. A to co oczarowywało to cichość, prostota i radość wewnętrzna. To oddziaływanie potężniało i jakże wielu ocaliło od zatraty człowieczeństwa  a nawet życia. Jeszcze raz wspomnę chwilę chyba najważniejszą w jego służbie instruktorskiej, gdy cały obóz był jego, gdy wszyscy zrozumieli kim był dla nich. To chwila śmierci poprzedzona heroiczną służbą dla chorych na tyfus. To było zwieńczenie jego służby, owoc pracy, ofiara, która tak wtedy jak i dzisiaj jest inspirująca do naśladownictwa, do godnej świętości służby harcerskiej.

 

Podsumowanie.

Chciałbym jako podsumowanie tych rozważań zacytować wspomnienie o ks. Stefanie Wincentym Frelichowskim współwięźnia ks. Mariana Żelazko, które zostało napisane w chwili śmierci naszego Patrona. Jest ono bowiem niejako testamentem instruktorskim błogosławionego będącym drogowskazem dla nas, jak powinniśmy żyć, jakimi być jako instruktorzy harcerscy, jako ludzie aby osiągnąć świętość. To nich będzie dla każdego z nas pytanie, czy gdy zakończymy nasza służbę, ktoś kiedyś będzie mógł napisać o nas te słowa, które zostały napisane 23 lutego 1945 roku w dniu śmierci ks. Stefana Wincentego:

„I odszedł... cicho, bezszelestnie, tak jako zawsze czynił za życia. Przy samym brzasku dnia wykradła nam go śmierć, choć współbracia czuwali... choć po raz ostatni szturmowali do nieba podczas mszy św. o Jego zdrowie. W ciszy dzieją się wielkie rzeczy. W ciszy budzącego się zimowego poranka dusza Jego uleciała ku niebu. U trumny Jego zapłakała spóźniona Wolność... Ta wyśniona,... ta wytęskniona..., ta, która stała przed Jego oczami, gdy budził się i zasypiał.... „Fata Morgana” lagrowego życia... U trumny Jego stanęli zbolali koledzy.... cisi... skupieni... twardzi... pełni bolesnej zadumy... zastygli w niemym żalu, że odszedł od nas, gdy już... już..., a rozwidni się dziejowe zorze... iście „Żywe Kamienie” rzucone w obóz. Jeno serce, które zawsze gorące pozostało, krajało się pod kamienną powłoką. Jeno łzy duże, gorące stanęły w oczach, a wykulać się na policzki nie chciały. U trumny Jego stanęło dzieło jego. Bo – święty – swoje dzieło zawsze z sobą nosi.”

 

„Bo największe dzieło świętego – to On sam. I dlatego Pan go zabrał, bo dzieło już gotowe stanęło. Już spalił się w służbie Bogu i Ojczyzny. Chrystus cierpiący nigdy Go nie potrzebował szukać ... szedł zawsze sam na Jego spotkanie. Odnajdywał Go między trybami maszyny obozowej na rewirze, na blokach nieparzystych, zgłodniałego – nakarmił..., nagiego – przyodział... smutnego – pocieszał... upadłego na duchu „Chrystusa” – dźwigał. Nie tyle mówił, co czynił. Serce rwało mu się do radosnego działania. Serce, które „gdy prawdziwie kocha, jest więcej tam, gdzie kocha, niźli w piersiach, w których bije”... Serce czysto Polskie... Złote serce kapłańskie, które jedno tylko kochało – Boga i dusze, które „przez krzyż cierpień i życia szarego – z Chrystusem – konsekwentnie  szło do chwały zmartwychwstania”. Już od zarania swego życia kapłańskiego ... a najbardziej tu w obozie. Promienny i pogodny przeszedł przez obóz, promienny i pogodny dawał życie swoje na okup dla rodzącego się na nowo świata, na chwałę i zmartwychwstanie Ojczyzny... „Bo Polski chwała z ofiar synów będzie. Skąd gdy i ciało ofiaruję może, Radosna ma dusza, Boże” Oto własne Jego słowa, które czynem wypisał w swym życiu obozowym, których prawdziwość śmierć poświadczyła swoją pieczęcią. Śpi teraz bojownik Chrystusa niestrudzony. Ten, co wyrąbywał Chrystusowi lepsze jutro, odpoczywa teraz po upale dnia... Cichy....”

 
ks. hm. Krzysztof Bojko HR

  {mos_sb_discuss:9}